Jedno oko na Maroko

Soft Secrets
29 Apr 2011

Wysiadamy. Szybko po schodach i przez płytę lotniska. Kolejka, odprawa paszportowa, podaję wypełniony obowiązkowy kwestionariusz i po krótkiej wymianie zdań przechodzę dalej. Przy wyjściu porządkowy bierze nasze walizki i zabiera nas do taksówki. Wyciągając rękę oznajmia o napiwku i porozumiewawczo kiwa głową do kierowcy.


Wysiadamy. Szybko po schodach i przez płytę lotniska. Kolejka, odprawa paszportowa, podaję wypełniony obowiązkowy kwestionariusz i po krótkiej wymianie zdań przechodzę dalej. Przy wyjściu porządkowy bierze nasze walizki i zabiera nas do taksówki. Wyciągając rękę oznajmia o napiwku i porozumiewawczo kiwa głową do kierowcy.

Wysiadamy. Szybko po schodach i przez płytę lotniska. Kolejka, odprawa paszportowa, podaję wypełniony obowiązkowy kwestionariusz i po krótkiej wymianie zdań przechodzę dalej. Przy wyjściu porządkowy bierze nasze walizki i zabiera nas do taksówki. Wyciągając rękę oznajmia o napiwku i porozumiewawczo kiwa głową do kierowcy. Droga do hotelu to około 20 km dość uczęszczanej, poprzecinanej rondami dwupasmówki. Kierowca ani razu nie używa kierunkowskazu i większość trasy pokonuje jadąc środkiem ulicy[sic!] Taksówka to stary mercedes (tzw. beczka) od których roi się w całym Maroku. Nad deską rozdzielczą ułożony jest starannie przycięty dywanik a w miejscach nawietrzników jakieś plastikowe, samorobne zaślepki. Śmierdzi i jest coraz bardziej komicznie.

Po dotarciu na miejsce rozpakowujemy się i od razu idziemy na plażę, bo mimo późnego grudniowego wieczoru nadal jest bardzo ciepło. Jest weekend i promenada jest zatłumiona, Większość zwraca na nas uwagę, czujemy się jak murzyni w Polsce. Co parę kroków jesteśmy też atakowani przez różnego rodzaju sklepikarzy, ulicznych naganiaczy i interesantów, którzy usilnie próbują nam wcisnąć swoje produkty i usługi, lub chcą nas wepchnąć do restauracji. Niektórzy oferują haszysz (zazwyczaj miernej jakości), który sami kupują za grosze by zarobić na nieświadomych turystach. Aby się dobrze zaopatrzyć trzeba jednak znaleźć odpowiednie źródło. Szukamy więc dilera u którego kupują tubylcy. Znalezienie takiego człowieka nie powinno być trudnością dla osoby mówiącej po francusku, angielsku lub niemiecku - większość sklepikarzy w miejscowościach nadmorskich to poligloci. Wysokiej jakości haszysz (tzw. zero-zero czyli same triochomy) załatwiłem dzięki pomocy syna kupca, u którego nabyłem przyprawy oraz herbatę. Wyszedł i kazał czekać. Za kilkadziesiąt sekund zjawił się z powrotem w raz z jegomościem w skórzanej kurtce, który zapytał co mnie interesuje. Nie czekając na odpowiedź, wymienił swój asortyment czyli haszysz, olejek haszyszowy, opium oraz kokainę. Z ciekawości zapytałem o nasiona. Okazało się że ma, więc razem z gramem olejku i haszyszu wziąłem trochę na pamiątkę. Wszystko odbyło się w bezstresowej atmosferze, z tyłu sklepu. Zdając sobie sprawę z mocy napędu dla turystyki, którą daje haszysz, większość policjantów przymyka oko na jarających obcokrajowców. Prawo jest jednak bardzo surowe jeśli chodzi o narkotyki. Możemy zostać obciążeni winą i skazani na więzienie (które podobno do przyjemnych nie należy) jeżeli pasażer, którego wieziemy coś posiada, dlatego odradza się podwożenia pasażerów na tzw. „stopa". Próby przemytu zazwyczaj kończą się długoletnim więzieniem, udaremniane są bowiem ze szczególną dokładnością. Wszystko dzięki pieniądzom z unii europejskiej, które zdołały skłonić marokańskiego króla, Muhammada VI do prowadzenia takiej polityki. Władca ten postanowił też europeizować swój kawałek Afryki i mimo że kraj jest muzułmański, obowiązuje równouprawnienie.

Po powrocie do hotelu wnikliwie badam zakupiony haszysz i robię kilka zdjęć makro by dokładnie obejrzeć z czego zrobiony jest mój świeży nabytek. Jest brązowy, bardzo miękki, swobodnie można go modelować w palcach, niczym plastelinę. Cudownie pachnie! Na zbliżeniu widać duże ilości białych triochomów co oznacza, że został zrobiony z stosunkowo wcześnie ściętych roślin. Wychodzę na hotelowy balkon i odpalam dżointa z tytoniu i ok. 0,2g haszyszu. Ledwo dopalam końcówkę i po chwili czuję jak bardzo jestem ujarany. High jest niesamowicie wysoki, energiczny, bardzo relaksujący zarazem. Intensywnie jak nigdy słyszę gromady świerszczy i przekomarzania ptaków w ogrodzie nad basenem. Dawno nie byłem tak przyjemnie upalony. Działanie i smak bardzo przypomina mi himalajski haszysz. kupiony kiedyś w coffeeshopie Kadinsky w Amsterdamie. Smaku dopełnia tradycyjna marokańska herbata miętowa, jakże inna od tej, którą znamy ze sklepowych półek.

Przekrój przez kawałek haszyszu „zero-zero"

Nazajutrz nie przepuściłem też olejkowi haszyszowemu, który podejrzanie śmierdział spalenizną. Był całkowicie ciemny i wyglądał na nieudolnie uzyskany. Prawdopodobnie został podpalony w procesie otrzymania. Wciągnąłem kilka wdechów oparu i po kilkudziesięciu sekundach nie poczułem nic więcej oprócz lekkiego pobudzenia i ekscytacji, zanurzyłem więc całego papierosa w woreczku z olejkiem i poczekałem aż dobrze nasiąknie. Gdy było na nim około pół grama tej gęstej cieczy, wyrwałem filtr i zacząłem palić. Czarna, lśniąca cygaretka, w którą zamienił się Marlboro Lights, skrzyła się i syczała jak niedopałek rakiety w sylwestrową noc. Przy co mocniejszym machu zapalała się płomieniem. Skończyłem połowę i nagle poczułem, że już więcej mi nie trzeba, wróciłem do pokoju, położyłem się do łóżka i po minucie zasnąłem. Sen był niesamowicie realistyczny i przyjemny. Najdziwniejsze, że nazajutrz obudziłem się całkiem rześki.

Kiedy empiryczny cel podróży został zrealizowany, wypożyczyliśmy samochód by uciec z miasta, bo nie dało się już dłużej wytrzymać z wszechobecnymi naganiaczami typu zombie, rodem z filmu „świt żywych trupów". W mieście, oprócz zanęcania natrętów, mogliśmy też paść łupem drobnych złodziejaszków, którzy chodząc grupami lub w pojedynkę, próbowali nas zagadać i odwrócić uwagę, zwłaszcza gdy zauważali na wierzchu coś cennego. Spokojne, bezstresowe opalanie na plaży w Agadirze, jest niemożliwe.

U podnóża gór Atlas

Ucieczka okazała się trafem w dziesiątkę. W momencie gdy kończą się obskurne i zaśmiecone przedmieścia, zaczyna się przepiękny krajobraz. Już na pierwszej plaży za miastem, widok relaksuje a atmosfera aż prosi by zahamować i nasycić oczy. Mijając kolejne miejscowości, stajemy co chwilę by porobić zdjęcia niesamowitej scenerii oceanicznych plaż, których multum rozciąga się wzdłuż wybrzeża Atlantyku. W przejeżdżanych, małych miejscowościach, życie toczy się powoli, tubylcy są wyluzowani i wyglądają na szczęśliwych. Po 2 dniach objazdu, większość wybrzeża mamy za sobą i pada decyzja by pojechać w góry Atlas. Prowadzące ku szczytom wąskie serpentyny, gdzieniegdzie przekraczają żółwie oraz pręgowce berberyjskie. Trasa jest dość trudna, ale za to rzadko przejeżdżana, panuje całkowita cisza i spokój. Widać pasterzy ze stadami kóz, które wskakują na drzewa arganu by nasycić żołądek swoimi ulubionymi liśćmi. Mijamy wioski, zbudowane w całości z gliny i skalnych bloczków. W powietrzu czuć wolność i dzikość świata, który jeszcze nie zdążył zostać ujarzmiony przez człowieka. Widoki są tak niesamowite że zmuszają by się zatrzymać, zajarać i relaksować. Niestety goni nas czas, zaczyna się ściemniać i musimy wracać.

Następnego dnia, mój nastrój nie jest już moriatyczny gdy zdaję sobie sprawę że wieczorem odlatujemy. Najchętniej zostałbym jeszcze parę dni ale niestety trzeba wracać do rzeczywistości. Choć byłem tu pierwszy raz, czuję że będę tęsknił za Afryką i mam wrażenie, że mógłbym tam zostać stałe. Na pewno postaram się wrócić i choć przy obecnej atmosferze politycznej panującej na czarnym kontynencie, może wydawać się to niebezpieczne, wierzę że w Maroko nigdy nie dojdzie do rozlewu krwi, bo ponad połowa ich społeczeństwa regularnie pali haszysz.

 

S
Soft Secrets