Cannafest - Praga 2012 - Część 2
Druga część relacji Wolnych Konopi z festiwalu Cannafest w Pradze.
Druga część relacji Wolnych Konopi z festiwalu Cannafest w Pradze.
źródło: wolnekonopie.org
"Już trzeci raz stolica naszych sąsiadów Czechów miała okazję organizować targi konopne trwające trzy dni drugiego weekendu listopada. Co to za targi? Dziewczyny z Wolnych Konopi nie mogły tego nie sprawdzić.
Co najważniejsze, nie ma tam osób nie na swoim miejscu, każdy, kto tam się znajduje, wie, co tam robi. Jeśli jest sprzedawcą, wie wszystko o swoim produkcie i umie go zareklamować. Jeśli jest organizatorem, pilnuje porządku i służy pomocą. Jeśli nadal nie czujesz o co w tym chodzi, powiem Ci, co inni tam robili, a z wieloma miałyśmy okazję rozmawiać na ten temat. Jedni przyjechali się promować, często z daleka, firmy były nie tylko czeskie, miałam wrażenie, że przyjechało tam pół Holandii. Inni chcieli kupić nowego growboxa i chcieli to zrobić po konsultacjach z producentami i z tak poszerzoną wiedzą i ze zniżkami targowymi wybrać najlepszy domek dla swoich zielonych pociech. Inni zaś przyszli dowiedzieć się czegoś o nowościach w świecie przemysłowym, niektórzy chcą inwestować na większą skalę w niektóre dziedziny produkcji, jak np. w liny konopne. Także na Cannafeście znalazła się mieszanka inwestorów, konsumentów i producentów. Wśród odwiedzających były małe dzieci, młodzież, dorośli i ludzie starsi, co świadczy o nieustającym i niezmiennym zainteresowaniem konopiami przez pokolenia.
Czym jeszcze mogę się z Wami podzielić? Obserwacjami ludzi, a tych nie brakowało. Przede wszystkim Czesi mają zupełnie inną mentalność, możliwe że też dlatego, że w większości są ateistami i Kościół im się do niczego nie wtrąca, ale to tylko jedna z teorii, a może składowych.
Kochani ludzie, bardzo gościnni, umiejący się bawić, zawsze uśmiechnięci, pomocni, żyjący wolniej, bez pośpiechu i dlatego bardziej są zadowoleni z życia. I rozumieją nas lepiej niż my ich, choć rozmawia się z nimi po angielsku.
Trochę inaczej palą. Nie na gramy, a na tony. To podstawowa różnica. Jarają to zarówno mężczyźni, jak i kobiety i to właśnie one mają wielkie torby zioła w torebkach. Coś pięknego. Tipy robią bardzo długie, żeby schłodzić powietrze i nie palić gardła i żeby dym nie leciał w oczy. Nie zakręcają cukierków, tylko zawsze dobijają do końca bletki. I sklejają bez kleju, na ślinę, klej odrywają, bo jest wg nich zbędny. I kłócą się z której torby palimy, każdy chce poczęstować swoim, wszystko to naturka, każdy ma swoje, chce się pochwalić tym, co wyhodował. Pięknie tam jest.
Zwieńczeniem Cannafestu (zwieńczenie to może za duże słowo, ale piszę subiektywnie) jest Chillout Zone złożone z dwóch kulistych pomieszczeń na zewnątrz budynku. W jednej, większej kulce jest miejsce do kruszenia, skręcania, jarania, chilloutowania przy dźwiękach dobrej muzyki, w drugiej, mniejszej, można kupić piwo. Nie bez przyczyny drugi namiot nie był tak oblegany, oni tam wolą po prostu jarać. Kiedy postawiłyśmy wódkę na stół (i to jeszcze smakową!), to się skrzywili i skręcili następnego. Rolls and Smoking Chillout Zone to również imprezy, która potem przenoszą się na afterparty w inne miejsce w stylu jungle, dubstep i reggae.
Przewinęło się trochę Polaków, ale wciąż myślę, że nie ma to aż takiej sławy, jaką mogłoby mieć. Możecie mówić, że trzeba mieć kasę, żeby tam jechać. Nasza historia jest przykładem na to, że dla chcącego nic trudnego. Pojechałyśmy z Warszawy do Pragi na stopa, miałyśmy wejściówki z Wolnych Konopi, couchsurfing nam co prawda nie wypalił, ale szybko znalazłyśmy tani hostel. Zioło? Tam się nie kupuje, tam się jest częstowanym. Dostawałyśmy na potem jeszcze grubo ponad sztukę za każdym razem, także budziłyśmy się ze śniadaniem na stole. Żyć nie umierać. Wracając, również autostopem (hitchhikking is the best way to travel – polecam), spotkałyśmy człowieka, który przygarnął nas na noc, ugościł (już wiecie, co to u nich oznacza) i pokazał swoje zbiory, jak również podzielił się swoim smutkiem związanym z pleśniejącym materiałem. Niech Bóg da, abyśmy i w Polsce tylko takie problemy miewali!
Piękny kraj, można chodzić z lolkiem po ulicy a policjant zdejmie czapkę i się uśmiechnie mówiąc „miłego dnia!”. W Polsce wystarczyłyby takie rozwiązania prawne jak tam, żyłoby się inaczej."