Prochy za kratami - wywiad

Soft Secrets
11 Mar 2013

Kryminalista zdradza sposoby przemytu narkotyków do więzienia.


Złamie Pan tabu i zdradzi kolegów zza krat?

Tak, bo w więzieniach ludzie masowo uzależniają się od narkotyków. Większość z nich degeneruje się do tego stopnia, że po wyjściu zaczynają handlować narkotykami, kradną i napadają, żeby zdobyć na kolejną działkę. Żal mi ich. 

Kim Pan jest?

Dla swojego bezpieczeństwa niewiele powiem o sobie. Mam 50 lat i nieukończone studia humanistyczne. Siedziałem z przerwami niemal całe lata 80. i 90. Przeważnie za oszustwa i kradzieże. Ostatnie cztery lata spędziłem w zakładzie karnym w małym mieście w centralnej Polsce. Wyszedłem pół roku temu, mieszkam teraz w Londynie. Nie podam swojego prawdziwego nazwiska ani danych funkcjonariuszy i więźniów. Nigdy nie ćpałem, nie grypsowałem.
 

Jakie narkotyki są obecnie w więzieniach? 

Amfetamina. To podstawa. Polska heroina jest za bardzo skomplikowana w użyciu, potrzebna jest do niej strzykawka, brown sugar i kokaina za drogie, z ecstasy się nie spotkałem. 

Kto przemyca amfetaminę? Więźniowie? 

Dróg jest kilka. Jeśli biorą się do tego więźniowie, to w małych ilościach, tylko na własny użytek. Przesyłanie w paczkach jest ryzykowne. Są przeszukiwane. Trudno jest też schować w nich narkotyk, bo mąki, ryżu, odżywek, witamin w proszku, papierosów i czasem pasty do zębów nie wolno wysyłać. A są to produkty, w których łatwo narkotyk ukryć. Pozostają więc widzenia. Kolega z celi raz czy dwa razy w miesiącu miał amfę od żony, po 20 gramów. 

Strażnicy nie widzieli, jak mu przekazuje paczuszkę? 

W sali widzeń jest kilkunastu ludzi i jeden strażnik. Wszystkiego nie zauważy. W tej sali jest też kantyna. Można podejść, zrobić zakupy i coś przekazać. 

Nie przeszukuje się odwiedzających? 

Widać przeszukuje się niezbyt dokładnie i nieczęsto, sądząc z ilości i częstotliwości dostarczanych narkotyków. Ale prawdziwy przerzut narkotyków odbywa się inną drogą, trudną do wykrycia. Duże ilości przerzucają funkcjonariusze i cywilni pracownicy więzień. 

Co to znaczy duże ilości? 

Myślę, że jednorazowo partie rzędu 300-400 gramów. Przez ostatnie cztery lata mieszkałem w oddziale, gdzie był jeden diler. Tygodniowo mógł sprzedawać 200 gramów czystej amfetaminy. Z tym że on ją jeszcze mnożył, bo mieszał z różnymi świństwami. Moi koledzy z celi, jego klienci, skarżyli się bardzo na jakość towaru. 

Jak narkotyk trafia do dilera? Przecież to więzień, za kratami, pod kontrolą. 

W zakładzie, gdzie siedziałem, dostawcą z zewnątrz był kierowca z sądu penitencjarnego. Dwa razy w tygodniu przywoził skład sądu do więzienia. 

Przecież kierowca nie mógł pójść sobie pod celę i przekazać dilerowi paczki wielkości dużego jabłka. 

Mógł przekazać towar umówionemu porządkowemu sprzątającemu dziedziniec. Mógł podrzucić we wskazanym miejscu albo wrzucić do kuchni przez okno. Porządkowi podnosili paczkę i przekazywali dalej. 

 


 

Powinni być kontrolowani przed powrotem na oddział.

Niby tak. Ale nie zawsze są. Znam zakłady, gdzie była ostra rewizja osobista. Tam, gdzie byłem, podczas rewizji można było przenieść małego słonia. 

I funkcjonariusze nie wiedzieli, co się dzieje? 

Oczywiście, że wiedzieli. Tylko się nie wtrącali. W jednym z zakładów w dużym polskim mieście sami handlują narkotykami. Przychodzą do więźnia i mówią: "Masz kupować u mnie". 

W Pana więzieniu też funkcjonariusze pośredniczyli lub handlowali? 

Nie widziałem tego sam. Ale był u nas taki oddziałowy, po którego dyżurze zawsze pojawiał się świeży towar. Jak zmienił oddział, to i tak się często u nas pojawiał. Jego wizyty znów się zbiegały z dostawą. 

Kierowca podrzucił, porządkowy ma paczkę. Jak ją przekazuje? 

Porządkowy to więzień, który m.in. trzy razy dziennie dostarcza posiłki do cel. Przekazuje grypsy między więźniami, może więc też dać paczkę dilerowi. 

Paczka jest w celi dilera. Co teraz? 

Ten miesza, porcjuje i sprzedaje. 

Z czym miesza?

Najczęściej ze sproszkowanymi tabletkami. 

Skąd bierze takie ilości tabletek?  Popularne na wolności woreczki foliowe chyba nie wchodzą w grę? 

Od lekarza więziennego. Załóżmy, że diler mieszka w dziesięcioosobowej celi. Część więźniów to jego koledzy. Reszta jest sterroryzowana albo przekupiona. W dniu wizyt u lekarza wszyscy do niego idą. Proszą o jakiekolwiek proszki. Najłatwiej dostać przeciwbólowe i relanium. 

W co pakowany jest narkotyk?

Sposób jest bardzo zmyślny. Działka pakowana jest w papierki i wielokrotnie owijana taśmą klejącą. Paczuszka staje się wodoodporna. Podczas nagłej kontroli można ją wrzucić gdziekolwiek, nawet do kubka z herbatą. 

Jak diler rozprowadza narkotyki? 

Za pośrednictwem porządkowych. Niektórzy wiedzą, co niosą, i dostają w zamian za to trochę towaru. Inni robią to nieświadomie. Myślą, że niosą zwykły gryps. To jest wobec nich nie fair. Gdyby ich złapano, muszą wziąć towar na siebie. Dostaną wyrok. Klienci są stali, część bierze towar na kredyt. Diler szuka wciąż nowych klientów, proponuje porcje reklamowe. 

Panu też proponował? 

Oczywiście. Za każdym razem, jak przychodził do naszej celi. 

Zaraz. Jak to przychodził? Więzienie o charakterze zamkniętym, a osadzony sobie chodzi po celach?

Jest taki przepis, że oddziałowy czy wychowawca może puścić kogoś w odwiedziny. Jeśli oddziałowy ma z tego jakiś zysk, to diler chodzi sobie w miarę swobodnie. Narkotyki można też przekazać za pomocą chabety. To sznurki rozwieszone między oknami, które się przeciąga. 

Na wolności gram amfetaminy kosztuje około 30 złotych. A w więzieniu? 

40-50 złotych. 

Co jest towarem wymiennym? 

W tej chwili głównym środkiem płatniczym są karty telefoniczne. Są jedyną rzeczą, jaką można dostawać z zewnątrz w nieograniczonych ilościach. Warte 20 procent mniej niż na wolności. Zawsze też jest sztywna relacja między ceną karty i paczki papierosów w kantynie. Wskaźnikiem są przeważnie Męskie bez filtra, tanie i w miarę dobre. I nieco droższe niż na wolności. Jeśli tam kosztują 3,50, to w zakładzie 4 złote. 

Czyli diler dostaje za niecały gram amfetaminy dwie karty po 20 złotych. 

Część dużych klientów, takich, co kupują od niego po 30 gramów miesięcznie, płaci mu przelewami. Proszą swoje rodziny o przelanie pieniędzy na konto rodziny dilera. Rodziny są nieświadome, za co i na co te pieniądze. 

A co robi z kartami? Dzwoni do upadłego? 

Skąd. Przecież ma komórkę. 

Jak to?! Komórki są zabronione. 

Za równowartość 100 dolarów funkcjonariusz dostarcza komórkę do celi. Na moim 80-osobowym oddziale było około ośmiu telefonów. 

To po co mu karty? 

Kupuje za nie sprzęt elektroniczny i lepsze ubrania od innych więźniów. Sprzedaje im te karty za gotówkę. Albo odkupują je od niego funkcjonariusze. Ci sprzedają karty telefoniczne na wolności albo w kantynie. Ważne są karty nowe, w folii. Tylko wtedy można je sprzedać. 

W jaki sposób diler przekazuje pieniądze producentowi narkotyków? 

Tą samą drogą, jaką dotarły do niego narkotyki. Płaci gotówką. 

Jacy ludzie biorą? 

Różni. Starsi, młodsi, wykształceni, prości, z pomocą na zewnątrz i samotni, bez kasy. Ci ostatni cały czas kombinują, jak wybłagać od kogoś działeczkę. 

Ilu ludzi brało na Pana oddziale? 

40 z 80. 

Co się dzieje, jeśli ktoś nie zapłaci? Zdarza się to? 

Bardzo często. Jeśli dłużnik ma honor, najpierw pozbywa się osobistych rzeczy. Oddaje dilerowi swego walkmana, telewizor, buty dobrej marki. Potem prosi rodzinę o pomoc i oddaje wszystkie paczki. Jeśli nie ma nikogo na zewnątrz, spłaca dług usługami. 

Seksualnymi? 

Nie słyszałem o tym. Chodzi mi raczej o zdolności manualne, umiejętność naprawy telewizorów, tatuowanie. 

A jeśli nie ma pieniędzy, przedmiotów ani zdolności? 

Oberwie. 

Przyjdzie diler do celi i na oczach strażników go pobije? 

Bez przesady. Ten, kto nie płaci, nawet jeśli był grypsującym, przestaje nim być, bo łamie zasady grypsujących. Wtedy może zostać skopany przez innych. 

Gdzie? Przecież są strażnicy. 

Dwóch na oddział. Jeśli w drodze do łaźni kogoś nagle zacznie kopać 30 osób, to oni się nawet nie zorientują. 

Są sposoby, żeby tego uniknąć? 

Zapłacić albo znikać. Można poprosić wychowawcę o przeniesienie na oddział dla zagrożonych, tam, gdzie siedzą pedofile, których chroni się przed pozostałymi osadzonymi. Zdarzało się, że ktoś znikał w 20 minut. Mówił wychowawcy, że czuje bezpośrednie zagrożenie, i już go nie było. 

Czy w latach 80. były narkotyki w więzieniach? 

W śladowych ilościach. Pojawiły się tak naprawdę pod koniec dekady, wraz z utworzeniem oddziałów dla narkomanów. To zabawne, że ci, których próbowano odwodzić od nałogu, przerzucali polską heroinę do więzień. 

Poza oddziałami dla narkomanów nikt nie brał? 

Pojawiały się narkotyki, ale incydentalnie. Spotkałem się wtedy tylko z jednym przypadkiem, w mojej celi. To był młody chłopak z małym, trzyletnim wyrokiem. Wiedziałem, że ćpał na wolności. Dużo z nim o tym rozmawiałem, cieszył się bardzo, że ma problem narkotyków za sobą. I tydzień przed końcem kary załatwił sobie naszą, polską heroinę. Wziął. 

Gdzie ją dostał? 

Od chłopaków z oddziału dla narkomanów. 

Ale jak przejął? 

Możliwości zawsze było dużo. W świetlicy, na spacerniaku, w korytarzu, podczas wizyt więźniów u dentysty. 

Skąd wziął strzykawkę? 

Tam było łatwo o strzykawki, bo w zakładzie była introligatornia. Przy naprawianiu opraw trzeba wstrzyknąć klej pod płótno. Można było poprosić kogoś ze służby zdrowia o strzykawkę do introligatorni. 

Nikt nie kontrolował wtedy więźniów? 

Były inne procedury. Więźniów przeszukiwano pobieżnie. Funkcjonariusze nie mieli takiej świadomości narkotyków jak dzisiaj. Na początku lat 90. siedziałem z chłopakiem z byłego Związku Radzieckiego. On co tydzień dostawał paczkę. A w niej marihuanę, w puszce po zielonej granulowanej herbacie. Ilości hurtowe. Nie handlował, miał ją na własny użytek, częstował innych. Palił codziennie. 

Teraz by to nie przeszło. 

Pewnie, że nie, bo funkcjonariusze potrafią już rozpoznać zapach marihuany. Kiedyś widocznie sądzili, że mój Rosjanin pali jakieś dziwne papierosy. Teraz marihuany się prawie nie pali, bo nigdy nie wiadomo, kto idzie korytarzem, a drzwi są nieszczelne. 

Dużo się zmieniło w więzieniach w ciągu ostatnich 25 lat? 

Wszystko. Dawniej nie miałem nic przeciwko powrotom do zakładu karnego. Teraz, dla kogoś, kto odrobinę czuje i myśli, więzienie jest największym straszakiem przed popełnieniem przestępstwa. Tam się nie da żyć wcale. 

Dlaczego? 

Bo zanikają jakiekolwiek normalne więzi między ludźmi. Panuje totalny chaos, w którym odnajdują się jedynie ci, którzy uważają, że więzienie to element ich kariery zawodowej. 

Ale na pozór wszystko wygląda tak samo. Są grypsujący i niegrypsujący. Pierwsi rządzą, drudzy siedzą cicho. 

Hierarchia tylko pozornie jest taka sama. Kiedyś grypsujący pilnowali, może knajackiego, ale jednak honoru. Kierowali się zasadami, które można było zaakceptować. W tej chwili tamci grypsujący to drobne pijaczki z wolności - pamiętają coś ze starych czasów i jak wracają do więzienia, to są dumni, że grypsują. Ale ten złodziejski honor już nie istnieje. Kiedyś grypsujący nie mógł być narkomanem. Teraz branie i posiadanie narkotyków wzmacnia jego prestiż. Dawniej nie zamieniłby słowa z klawiszem. Teraz znam przypadek, że grypsujący donosi funkcjonariuszowi, wszyscy to wiedzą, nikt mu nic nie robi. 

Jeśli nie honor, to co jest teraz najważniejsze za kratami? 

Pieniądz. Jeśli trafię do więzienia i będę w dobrej sytuacji finansowej, to w ciągu tygodnia mogę zostać bardzo szanowanym grypsującym, mimo że nigdy nie grypsowałem. 

Zauważył Pan moment, gdy handel narkotykami stał się powszechny? 

Pod koniec lat 90. Wtedy pojawiło się więcej grypsujących, którzy otwarcie przyznawali się do brania narkotyków. Moim zdaniem wiąże się to też z kulturą siłowni więziennych. Wraz z nimi pojawili się więźniowie kulturyści z dopalaczami przemycanymi tak samo jak narkotyki. Pękła pewna bariera. Skoro można było pozwolić grypsującemu na metanabol, to czemu nie na amfetaminę? 

Niegrypsujący może handlować narkotykami? 

Spróbować zawsze może. Ale szybko skończy. Grypsujący mu na to nie pozwolą. Albo go pobiją, albo doniosą na niego. 

Jak daleko sięgają wpływy dilerów? 

Przeważnie na oddział przypada jeden diler. Ale kiedy klient zmienia oddział i woli się zaopatrywać u starego dilera, dostaje od niego przesyłki. Może się zdarzyć, że na jednym oddziale skończy się dostawa, to kolega po fachu z innego oddziału wspomoże. 

Czy dilerzy są powiązani z jakąś grupą przestępczą na zewnątrz, czy działają w pojedynkę?

Sądzę, że są wspomagani, choćby dlatego, że niską cenę amfetaminy można dostać tylko u producenta. 

Nie kusiło Pana nigdy, żeby brać narkotyki? 

Nie. Ale mogę zrozumieć kolegów. Ludzie na wolności nie potrafią sobie wyobrazić, co to znaczy, gdy na 15 metrach mieszka sześciu ludzi. Mają kilkuletnie wyroki, a do dyspozycji łóżka, ubikację, przejście na szerokość taboretu i 24 godziny razem z przerwą na godzinny spacer. Bibliotek porządnych nie ma, do siłowni wstawia się łóżka, bo jest przepełnienie. Nawet jakbym chciał napisać coś, namalować, to i tak nie mogę, bo więzienia nie stać na farby i papier. Pozostaje tylko telewizor i narkotyki. Ile czasu można spędzić w małym pomieszczeniu bez ruchu? Nawet pies by zdechł. Kiedyś była praca. Narzekało się na nią, była ciężka, w złych warunkach, ale zapełniała sensownie czas. 

Ilu ludzi w Pana celi brało narkotyki? 

Dwóch. Na sześć osób. Jeden brał półtora grama codziennie. Wariował po tym. Godzinami gadał, cały dzień oglądał na wideo ten sam film pornograficzny, miał natręctwa ruchowe. Można z nim było dostać szału. Miewał małe przerwy, wtedy spał po 24 godziny. Drugi brał półtora grama codziennie przez dziesięć dni. Nie spał w tym czasie i produkował kasetki. Drewniane, ozdobne, wykładane aksamitem, opalane we wzorki. Bardzo ładne. 

Po co mu były? 

Miał z nich niezły zysk. Kupowali więźniowie, funkcjonariusze. Płacił nimi dilerowi, który sprzedawał je dalej z zyskiem. Ja mu pomagałem czasem i skręcałem czerwone sznurki, którymi wykładał dno kasetek. Miałem za to papierosy. 

A po dziesięciu dniach ćpania? 

Zasypiał na dwie doby. Podnosiliśmy go tylko na apele i kładł się dalej. Potem wstawał i znów zaczynał cykl. Boję się, że obaj kumple wytrzymają tak jeszcze ze trzy lata. Albo pod wpływem narkotyku zrobią jakąś głupotę i już nie wyjdą nigdy, albo zaćpają się na śmierć. 

Wychowawca jest w celi codziennie. Nie orientował się, co jest grane? 

Żeby to zobaczyć, trzeba się przyjrzeć z bliska. Wychowawca wpadał na minutę dziennie i widział tylko sześciu facetów gapiących się w telewizor. 

Może nie chciał nic wiedzieć? 

Wychowawcy, oddziałowi i zwykli funkcjonariusze nie chcą się angażować w dekonspirowanie ćpuna. 

Dlaczego? 

Boją się o swoje tyłki. Ich obowiązkiem było nie dopuścić do przeniknięcia narkotyków na teren więzienia. Jeśli powiedzą przełożonemu, że od pół roku na ich oddziale ktoś ćpa, to on dostanie szału. Zacznie się drzeć: "To jak, kurwa, pilnowaliście?". Będzie sprawa karna, bo to narkotyki. Będą zwolnienia. Wszyscy wiedzą o przemycie i handlu, ale nie chcą widzieć. Byłem kiedyś świadkiem, jak kolega, ten, który wariował po amfie, uparł się, że pójdzie na spacerniak. Nie mogliśmy go utrzymać. Prosto ze spaceru poszedł do pokoju wychowawcy. Ten nie mógł już udawać, że nie widzi naćpanego kolesia. Nic nie zrobił. Tylko następnego dnia przyszedł do naszej celi i powiedział: "Słuchaj, jak jeszcze raz zobaczę, że naćpany wychodzisz z celi, zrobię aferę". 

Kolega przestał wychodzić? 

Skądże! 

Wychowawca zrobił aferę? 

Nie. 

A dyrekcja więzienia? Głusi, ślepi, nic nie wiedzą, nie reagują na narkotyki? 

Dyrekcja nie zniża się do takich spraw. Ma od tego swoich ludzi. Ale nawet jeśli w dziale ochrony ktoś wie o narkotykach, to się nie wychyli z tego samego powodu co wychowawcy i oddziałowi. Z obawy o własną posadę. Nie wolno im wpuścić amfetaminy przez bramę. Skoro już tam jest, lepiej siedzieć cicho. 

Cela jest mała. Nie ma wielu możliwości schowania towaru. Jak wygląda przeszukanie? 

Przede wszystkim trzeba chcieć znaleźć. U mnie w zakładzie karnym szefem ochrony był dawny oddziałowy. Świetnie zorientowany w schowkach, w tym, kto może handlować. Często nękał dilera przeszukaniami. Ale nigdy nic nie znalazł. 

Wiedział, że to diler? 

Tak. 

Tak dobrze było schowane czy nie chciał znaleźć? 

Może wystarczały mu same statystyki przeszukań. Robił ich dużo, ładnie to wyglądało na papierze. Moi chłopcy z celi podziałkowany towar chowali w papierze toaletowym. Rozsuwali kilka zwojów i wsuwali w rolkę. Któregoś ranka weszli do nas funkcjonariusze z psem, na przeszukanie. Wszystkie rzeczy wywalili na podłogę, grzebali godzinę. Nic nie znaleźli. 

Ale czasem coś znajdują. Prasa o tym powiadamia. 

Nigdy nie wpadają dilerzy, tylko płotki albo ludzie odstawieni na odstrzał celowo. Ktoś kogoś nie lubi, ktoś komuś doniesie. Poza tym nawet jeśli w celi dilera wpadnie większa partia, to i tak wina spadnie na kogoś innego. W celach dystrybutorów zawsze jest kozioł ofiarny, który za darmowe narkotyki zobowiązuje się wziąć winę na siebie. 

Trudno uwierzyć, że we wszystkich więzieniach w Polsce dzieją się takie rzeczy. Może Pana zakład był wyjątkowo źle prowadzony? 

Myślę, że byliśmy pewną średnią. Są pozytywne wyjątki, gdzie narkomania jest na pewno mniejsza. To z pewnością areszty śledcze, bo tam jest dużo więcej kontroli. Problem z narkotykami może być też mniejszy w więzieniach w dużych miastach. Tam dysponują lepszym sprzętem technicznym, jest więcej kamer, trudniej coś podrzucić. Słyszałem, że w Sztumie też nie jest łatwo. Podobno tam z powodu kamer trudno nawet podrzucić paczkę papierosów pod drzwi. To jedyny zakład w Polsce, gdzie chabeta jest namierzana i likwidowana w ciągu kilku minut. W moim zakładzie chabety były zamontowane za oknem na stałe. 

Czy ktoś próbował więźniów uświadamiać na temat szkodliwości narkotyków? 

Pogadanki zbiorowe zostałyby przez więźniów od razu zanegowane i wyśmiane. Zresztą nikt ich nie próbuje robić. Widziałem w kilku zakładach plakaty o AIDS i narkotykach. Tyle. 

Zgłosił się Pan po wyjściu do organów ścigania. Co im Pan powiedział? 

To samo, co pani. Przyjął mnie dyżurny oficer, w cywilu. Spotkał się ze mną dwa razy. Streściłem mu problem, oświadczyłem, że nie chcę być świadkiem, ale mogę pomóc w zdobyciu dowodów. 

I co? 

Wysłuchał z zainteresowaniem, nie spisywał żadnego protokołu. Miał kamienną twarz, więc nie mogłem wyczytać, czy traktuje mnie poważnie, czy jak idiotę. Powiedział, że musi sprawdzić pewne rzeczy, a potem się tym zajmie. 

Co było dalej? 

Na tym się skończyło. Ja wyjechałem z kraju, a sprawa pewnie trafiła do kosza. 

Źródło: hyppereal.pl

 

S
Soft Secrets