„OTWIERAM SIĘ NA TO, CO PRZYNOSI KAŻDY NOWY DZIEŃ”

Soft Secrets
27 Mar 2017
Rozmowa z Anią Wiśniewską – aktywistką, inicjatorką wielu akcji i happeningów, propagatorką medycznego i przemysłowego wykorzystania konopi.

Soft Secrets: Znamy Cię z niestrudzonej działalności prolegalizacyjnej, jednak Twoje życie to nie tylko aktywizm, czym zajmujesz się na co dzień?

Ania Wiśniewska: Staram się jak mogę pchać temat do przodu, mam świadomość, że obecny czas nam bardzo sprzyja, więc trzeba to wykorzystać. Samo się jednak nic nie zrobi, nie wystarczy kliknąć „lubię to” - to za mało. Z wykształcenia jestem plastykiem – wystawiennikiem, jest to wolny zawód artystyczny, choć pracowałam też na etatach w korporacjach. Zajmuje się kreowaniem, troszkę PR-em, marketingiem i takie posiadam doświadczenie zawodowe. Nie mam obecnie stałego zatrudnienia, więc właściwie to moje obecne życie kręci się tylko wokół legalizacji. Nie ukrywam, że czerpię z tego powodu ogrom satysfakcji i nie jest to satysfakcja finansowa, bo robie to za darmo. Robie to, co kocham i w co wierzę, nie mam wątpliwości. OTWIERAM SIĘ NA TO, CO PRZYNOSI 1

Od ilu lat trwa Twoja walka o uwolnienie konopi ze szponów prohibicji? Jak to wszystko się zaczęło?

Marihuana towarzyszy mi przez całe moje życie, w różny sposób, ale jest. Czy to w muzyce, czy wśród ludzi, pochodzę ze środowiska „artystycznego”. Marihuana zawsze była, jest i będzie, zawsze poprawiała mi nastrój w chwilach, w których było mi ciężko, bo przecież życie nie jest różowe, a człowiek doświadcza w nim różnych jego barw. Np. załamania nerwowego, gdy zaczyna się w życiu wszystko sypać, a zwłaszcza zdrowie i wtedy przychodzi ten moment, w którym trzeba się podnieść. Wiec się podniosłam, tylko troszkę inaczej niż zwykle. Moje doświadczenia z chorobą, która wyniszczyła mnie praktycznie z dnia na dzień, ekstremalnie, gdy ciało nie miało siły unieść ręki ani nogi i gdy zadawałam sobie pytanie „co dalej?”, czy to już koniec, czy zrobiłam już w życiu wszystko, czy wszystkiego już doświadczyłam? To ciężkie doświadczenia budzą w człowieku inny rodzaj myślenia. Zaczęło się od koncertu charytatywnego dla Tomka Borewicza, który ogłosił, że jest chory na raka trzustki i że potrzebuje pomocy. Więc pomogłam organizując koncert charytatywny, który był cudownym wydarzeniem- dzięki temu wstałam. Zrozumiałam, że mam tu coś ważnego do zrobienia. Potem pierwsze zdjęcia na wiosnę 2015 pod Sejmem, sprawa Kuby Gajewskiego. Zaczęłam też malować oporniki w kolorach reggae, jako cegiełki, aby wspomóc WK. (Takie oporniki, które później przejął KOD- stary symbol opozycyjny z czasów PRL). Pierwszy opornik został sprzedany za 100zł, które na marszu przekazałam Andrzejowi Dołeckiemu deklarując swoją pomoc dla WK. Wcześniej nie chodziłam na marsze, moje życie od momentu urodzenia córki toczyło się kompletnie z boku. Teraz, gdy jest już pełnoletnia, jakbym odzyskała wolność więc mogę się poświęcić bliskiemu mi tematowi i tak trwa to już 2 lata. Bardzo przełomowe lata.

Uczestniczyłaś w wielu akcjach, marszach i konopnych wydarzeniach. Które z nich wspominasz najlepiej?

W sumie wszystkie, no może ten 31 metrowy joint na ostatnim marszu, to było kiedyś moje marzenie. To był też Marsz, w którym dano mi możliwość pokazać się od strony organizacyjnej, z czego bardzo się cieszę, bo całość wyszła pysznie. Wspaniała współpraca, atmosfera, aktywiści, to daje dużo pozytywnej energii. Była też niezapomniana pikieta pod Centrum Zdrowia Dziecka w obronie doktora Marka Bachańskiego. OTWIERAM SIĘ NA TO, CO PRZYNOSI 2

Czy kiedykolwiek miałaś jakieś problemy w związku z Twoją działalnością?

Nie, nie spotkało mnie nic złego do tej pory. Myślę, że najgorsze czasy były zanim pojawił się Maks Gudaniec. To czasy, w których ofiarami byli aktywiści tacy jak Andrzej Dołecki. Sądzę, że takie czasy dla aktywistów już się skończyły, że możemy swoimi akcjami otwarcie pokazywać absurdalność prawa, że dostajemy takie możliwości. A jeśli chodzi ogólnie o jakieś historie w życiu, to byłam kiedyś zabrana na słynną Komendę na Jezuickiej spod ambasady radzieckiej, pod koniec lat 80-tych. Działałam jako nastolatka w Ruchu Wolność i Pokój. Początek lat 90-tych przyniósł ze sobą pierwsze łapanki prohibicyjne. Byłam uczestnikiem zbiorowego zatrzymania w klubie nocnym Moskwa. To była taka większa akcja policyjna, trochę jak w amerykańskim filmie. Musieli mnie jednak wypuścić w nocy, bo nie posiadałam przy sobie żadnych substancji. Po tej akcji Klub ostatecznie został zamknięty, zresztą były na to miejsce już nowe plany architektoniczne. To był czas, gdy wszyscy się cieszyli z wolności i nadchodzących zmian. Teraz wiemy, że nie były to do końca dobre zmiany, bo wtedy marihuana została napiętnowana. Możemy podziękować Markowi Kotańskiemu, który wrzucił konopie do jednego wora z heroiną, kompotem.

Jakie masz plany i pomysły na ten rok?

Nie mam jakiś wielkich planów. Nie planuję. Otwieram się na to, co przynosi każdy nowy dzień. Dalej zamierzam pracować na rzecz legalizacji. Uważam, że konopia powinna być wolna dla każdego. Dzięki za rozmowę. Text: Rozmawia Ana Organic
S
Soft Secrets