Amsterdamskie coffeeshopy zapraszają!

Soft Secrets
24 Jan 2013

Od początku chorej inicjatywy pt. „zakaz wejścia do coffeshopów dla turystów" było wiadomo, że to nie może się udać.


Od początku chorej inicjatywy pt. „zakaz wejścia do coffeshopów dla turystów" było wiadomo, że to nie może się udać.

Od początku chorej inicjatywy pt. „zakaz wejścia do coffeshopów dla turystów” było wiadomo, że to nie może się udać. Przynajmniej w Amsterdamie – Wolnym Mieście i stolicy kultury konopnej. „To będzie dla nas katastrofa gospodarcza, a także dla całej turystyki”, przewidywał w 2011 roku Marc Josemans, właściciel knajpy „Easy Going” i prezes Stowarzyszenia Coffeeshopów z Maastricht.

W konkursie na najgłupszy pomysł roku, w którym każdego dnia biorą udział politycy na całym świecie, spore szanse miała w 2011 roku inicjatywa rządu holenderskiego, aby uczynić coffeeshopy klubami dostępnymi tylko dla tubylców. Krajem tulipanów i półlegalnej konopi rządziła wtedy prawica i podobnych pomysłów było sporo. Mało kto bierze te informacje na serio – większość ludzi słusznie rozpoznaje w nich medialną papkę oraz propagandowy pic na potrzeby zagranicznych relacji dyplomatycznych, zwłaszcza z sąsiednimi krajami walczącymi wciąż z konopiami. 

Nie podcina się przecież gałęzi, na której się siedzi. Bez trawki padłby bardzo dobrze rozwinięty przemysł turystyczny – nikt nie ma wątpliwości co jest magnesem przyciągającym rzesze młodych turystów. Na pewno nie jest nim słynna holenderska deszczowa pogoda ani piękne skądinąd muzea, kanały, wiatraki czy prostytutki (te ostatnie są liczne we wszystkich krajach, a wielu może je zobaczyć bez ruszania się z domu). Nawet wśród turystycznych upominków gadżety związane z konopiami dawno temu wyparły drewniaki. Konopny listek stał się w sklepikach oraz w świadomości całych pokoleń „zwiedzających” (głównie Czerwoną Dzielnicę Amsterdamu) prawie narodowym symbolem Holandii. Drugim takim symbolem jest z pewnością rower, ale to nie on pojawia się na większości pocztówek, pamiątkowych koszulek czy kubków.

Lizusy z holenderskiej prawicy pragnęły po prostu sprawić przyjemność swoim większym kolegom  we Francji czy Wielkiej Brytanii. Ale nawet oni wiedzą, że Holandia jest potrzebna jako wentyl bezpieczeństwa w tym obłędnym kole nienawiści, jakim jest pełna rasizmu i kłamstw prohibicja konopna. 

Problem najazdu turystów z Niemiec, Belgii i Francji mają teraz rozwiązać „supermarkety” z gandzią umiejscowione w pobliżu autostrad.

Choć technicznie rzecz biorąc, konopie są w Niderlandach nielegalne jak wszędzie indziej, Holandia pozwoliła jednak na posiadanie mniej niż pięć gramów w 1976 roku w ramach tak zwanej “tolerancji “ (w praktyce przepis ten rząd mógłby uchylić z dnia na dzień – gdyby tylko chciał). Uprawa konopi indyjskich powyżej 5 krzaków, import/eksport („przemyt”) czy sprzedaż hurtowa pozostają niezgodne z prawem i pozostają w rękach „organizacji przestępczych”, które czerpią z tego tytułu miliardy euro zysku rocznie. Nikt za bardzo nie wie gdzie i jak mają zaopatrywać się w towar coffeeshopy. Paradoksów jest więcej. Coffeeshopy mogą obecnie mieć na stanie nie więcej niż 500 gramów „miękkich narkotyków” w danym momencie, co przypomina ograniczenie ilości alkoholu w barze do jednej skrzynki piwa i jest notorycznie lekceważone.

Oficjalnie rząd tłumaczył projekt zakazu tym, że społeczeństwo jest rozgniewane “uciążliwościami” spowodowanymi przez miliony osób przekraczających granice Holandii w celu odwiedzenia jednego z 670 licencjonowanych kawiarni z haszyszem i ziołem. Każdego roku w samym tylko liczącym 120 tys. mieszkańców Maastricht około 1,4 mln cudzoziemców (głównie z Belgii) odwiedza 14 miejscowych palarni. Obecność tylu przyjezdnych denerwuje niektórych mieszkańców, którzy  obwiniają „narko-turystów”  za korki oraz nocne hałasy. Rada Miasta zaproponowała w 2005 r. zakaz wstępu dla cudzoziemców do coffeeshopów. Właściciele kawiarni zakwestionowali zakaz przed holenderską Radą Państwa – najwyższym w kraju sądem administracyjnym, który doradza rządowi w kwestiach prawnych. Sąd, którego orzeczenia można spodziewać się w najbliższych miesiącach, zapytał o zdanie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Trybunał orzekł, że zakaz byłby uzasadniony “w celu zwalczania turystyki narkotykowej i towarzyszącym jej zakłóceniom porządku publicznego”. Rząd holenderski chciał rozciągnąć ten nowy apartheid na kawiarnie z haszyszem w całym kraju i wprowadzenia narodowych  “wietpas”(dosłownie „przepustek na zioło”). Kofiki miałyby więc przekształcić się w prywatne kluby dla członków z legitymacją i stałym miejscem pobytu w Holandii.

Powstał nawet projekt nowoczesnej i trudnej do podrobienia chipowej karty, który rząd z dumą zaprezentował w mediach. Nikt nie brał tych orwellowskich pomysłów na poważnie więc nie padły nawet pytania o kwestię prywatności i ochrony danych. Okazuje się, że słusznie – prawicowy rząd upadł, podobnie jak jego chore pomysły.

Gdyby tak się nie stało, z pewnością wielu Holendrów zbuntowałoby się lub nigdy nie wyrobiłoby podobnej karty. Powrót amerykańskiej prohibicji, pełnych więzień i radykalnych rozwiązań siłowych jest co prawda mało prawdopodobny, ale możliwy. Konieczny byłby wybuch wojny, zamach terrorystyczny, incydent prowadzący do zamieszek na tle rasowym lub inna katastrofa - ale przecież właśnie w ten sposób szaleni politycy kontrolują  społeczeństwa i wygrywają wybory. Holenderscy hipisi oraz inni animatorzy ruchu na rzecz wolnych konopi dobrze pamiętają, że w XX wieku amerykańskie służby wywołały setki wojen i przeprowadziła wiele zamachów w samej tylko Ameryce Południowej. Do tej pory wielkie korporacje i zmilitaryzowani purytanie z USA nie wtrącali się zbytnio w sprawy Starego Kontynentu, ojczyzny przodków. Kto jednak może zagwarantować, że za kilka lub kilkanaście lat rekiny kapitalizmu lub fanatycy religijni nie przygotują swojego scenariusza wydarzeń dla Europy? 

Od początku było wątpliwe, aby zakaz objął Amsterdam, który nawet sami Holendrzy uważają za oddzielne miasto-państwo w państwie, zaś rząd czerpie z niego niebagatelne zyski.  Gdyby  Wolne Miasto i stolica multi kulti przestała pełnić rolę wizytówki kraju oraz holenderskiej tolerancji, ucierpiałyby finanse i duma narodowa.

Intrygujące są inne pomysły na rozwiązanie problemu korków ulicznych.  Burmistrzowie niektórych przygranicznych miast zaproponowali, aby sklepy i kawiarnie związane z kulturą konopną przenieść poza centrum, a najlepiej w ogóle poza teren zabudowany. Problem najazdu turystów z Niemiec, Belgii i Francji miałyby rozwiązać „supermarkety” z gandzią umiejscowione w pobliżu autostrad (sic!).

Czyli zamiast zakazu, turystów niedługo mogą przywitać jeszcze większe i liczniejsze przybytki konopne! Można być też prawie pewnym, że Amsterdam jeszcze przez długie lata pozostanie mekką wielbicieli konopi.

 

S
Soft Secrets