Wywiad z przemytnikiem

Soft Secrets
20 Jan 2012

Czytelnicy Soft Secrets POLSKA będą mieli unikalną możliwość przyjrzenia się bliżej pracy przemytnika. To dzięki pracy tych ludzi do Polski docierają zarówno śmiercionośne twarde narkotyki, jak i smaczny i nieszkodliwy importowany haszysz.


Czytelnicy Soft Secrets POLSKA będą mieli unikalną możliwość przyjrzenia się bliżej pracy przemytnika. To dzięki pracy tych ludzi do Polski docierają zarówno śmiercionośne twarde narkotyki, jak i smaczny i nieszkodliwy importowany haszysz.

Celnicy to juz nie ci tępi funkcjonariusze co przed latami.

 

Czytelnicy Soft Secrets POLSKA będą mieli unikalną możliwość przyjrzenia się bliżej pracy przemytnika. To dzięki pracy tych ludzi do Polski docierają zarówno śmiercionośne twarde narkotyki, jak i smaczny i nieszkodliwy importowany haszysz. Redaktor naszego pisma porozmawia dzisiaj dla Was z byłym przemytnikiem, który dopiero od kilku lat jest na przemytniczej emeryturze. Przez ponad 15 lat zaopatrywał całą centralną Polskę w haszysz pochodzący z Afganistanu, Pakistanu i Czeczeni. Teraz prowadzi legalna firmę i jest zupełnie niezwiązany z tematem konopi, poza jej okazjonalna konsumpcją.

 

Soft Secrets:  Miło mi, że zgodziłeś się z nami porozmawiać.

Przemytnik: Mi także miło, ale jeszcze milej będzie za 4 lata, kiedy to moje ostatnie przestępstwa ulegną przedawnieniu. I będę mógł spać całkowicie spokojnie.

SS: Widzę, że ze wszystkimi swoimi sprawami jesteś na bieżąco. Wszystko miałeś od początku zaplanowane.

P: Oczywiście, że jestem na bieżąco - to moje bezpieczeństwo. Zresztą chyba od dzieciaka byłem zapobiegliwy. Pewnie dlatego nigdy nie pierdziałem w pasiaki. Jeżeli pytasz czy zaplanowałem, że zostanę przemytnikiem? To odpowiedź brzmi: nie. Nie zaplanowałem tego.

SS: To, od czego wszystko się zaczęło?

P: A jak myślisz? (śmiech) Oczywiście od balangi i zbyt utrudnionej dostępności dobrego palenia w Warszawce. No może jeszcze z braku pieniędzy i perspektyw w tamtym czasie.

SS: Tamtym, czyli kiedy?

P: Zaraz jak upadła komuna kończyłem studia, mieszkałem w akademiku, balowałem i musiałem z czegoś żyć. Dyplom nie dał mi wymarzonej pracy inżyniera. Byłem na lodzie i po prostu musiałem jakoś żyć. Zanim jeszcze zacząłem sam jeździć po zioło i haszysz byłem kilka razy w Amsterdamie z kolegami, którzy przywozili po kilka kilo dla siebie i do drobnego handlu. To był czas kiedy istniały jeszcze granice, a ich przekroczenie nie było zwykłą formalnością jak to jest dzisiaj. Ja zaczynałem w 1990 roku sam załatwiać interesy z Ruskimi, których było wtedy od groma w Polsce.

SS: Z Ruskimi? To nie woziłeś zioła z Amsterdamu? 

P: Byłem tą trasą tylko raz i wydała mi się zbyt niebezpieczna. Za dużo granic, za dużo kontroli i możliwości wpadki jak dla mnie. Nie miałem układów na granicach, więc wolałem sobie to odpuścić. Dogadałem się z Rosjanami, czy ruską mafią jak to wtedy mówiono. Oni mieli dobry haszysz, ja pieniądze. Powoli wchodziłem do interesu. Z rokiem na rok co raz głębiej.

SS: Czy kontakty z tak wtedy demonizowana ruską mafią nie były bardziej ryzykowne niż droga z Amsterdamu.

P: I tak, i nie. Tak, bo to były poważne bandziory nieznające żartów i poczucia humoru. Jedna zwłoka z płatnościami bardzo łatwo mogła się skończyć najpierw w bagażniku, potem w piachu. Znałem kilku ludzi, którzy nagle i wydawać by się mogło bez powodu dosłownie zniknęli z miasta. Ich rodziny nie mogły nawet pochować zwłok swoich mężów i rodzin. Od kilku lat nie śledzę już tych spraw tak dokładnie, ale myślę że do dziś nie odnaleziono ciał. A nie byli niebezpiecznie dla tych, z którymi robili intratne interesy i których byli pewni. Pod tym względem dla mnie byli bezpieczniejsi od przekraczania kilku granic z trefnym towarem.

Kontrabanda ukryta w kole TIRa.

SS: Przecież mogłeś zorganizować jakiś kurierów, którzy wykonaliby to za ciebie, nawet nie wiedząc, co wiozą. Tyle się słyszy o podobnych przypadkach.

P: Wiem, że to głupio zabrzmi, ale nie chciałem ładować nikogo na minę. Najpierw załatwiałem wszystko w Warszawie, później woziłem wszystko sam z Leningradu, a na końcu znowu wszystko załatwiałem z domu. Zawsze jednak ci, którzy dla mnie pracowali wiedzieli co wiozą i ile wiozą. Więcej szczegółów oczywiście nie znali ze względu na moje bezpieczeństwo, jednak tej informacji przed nimi nigdy nie ukrywałem. Jakoś było po prostu mi głupio. Muszę jeszcze dodać, że nikt dla mnie pracujący nigdy nie wpadł podczas pracy dla mnie.

SS: To chyba rzadkie? Tyle lat w branży przemytniczej bez przypału?

P: Chyba tak. Myślę, że to dlatego, że zawsze uczciwie się "działkowałem" z kim trzeba. Kto tak nie robił lądował w łapskach wariatów z Afganistanu, których było u nas wtedy pełno. To prawdziwe świry.

SS: Miałeś z nimi jakieś bliższe niemiłe spotkanie?

P: Na szczęście nie, ale znałem tych którzy mieli. Nic ciekawego z nich nie zostawało po takim spotkaniu, o ile oczywiście w ogóle wracali. To były naprawdę popierdolone typy o psychice tak wypaczonej, że o jakiejkolwiek resocjalizacji ich nie mogło być nawet mowy. Zbyt dużo widzieli zła, krwi i cierpienia na wojnie. Nie mieli już uczuć. Według mnie chyba stracili zdolność empatii i oceny co jest dobre, co złe. Naprawdę się ich bałem. Widziałem jak raz wyciągnęli kolesia z agentury, w której akurat się bawiliśmy. Nie było żadnego opierdalania się. Jeden klamka w ręku, drugi kałach. Cała akcja trwała może minutę. Myślę, że nie więcej i kolo był już zamknięty w bagażniku ich BMW. Obesrałem się wtedy okrutnie. W takich sytuacjach człowiek zawsze myśli, czy to przypadkiem po mnie nie przyszli. W porównaniu z nimi perspektywa odsiadki jawiła się jak wakacje w tropikalnym kurorcie.

SS: Wróćmy jednak do twojej kariery przemytniczej. Czym przekraczałeś granicę? Miałeś jakoś specjalnie przygotowany pojazd do tego celu?

P: Najpierw zacząłem jeździć pociągami. Wtedy jeździło do nas tylu Rosjan w tak koszmarnym ścisku, że kontrola była czymś kompletnie abstrakcyjnym. Do każdego wagonu podchodzili ruscy pogranicznicy z celnikami i dostawali działkę. Po zebraniu datków z całego pociągu skład bez przeszkód ruszał dalej. Nie miałem wtedy porobionych żadnych skrytek czy schowków. Pakowałem po prostu dwie pełne walizy "plasteliny" i jechałem do Polski. Warunki były od koszmarnych do zagrażających życiu. Ścisk i chamstwo było nie do opisania. Wolałem jednak to niż przekraczanie granicy samochodem. Do tego dojrzałem nieco później.

SS: Jak często jeździłeś tą trasą?

P: Co dwa tygodnie przez kilka lat. Dopóki według mnie było jeszcze bezpiecznie. W tamtych czasach spędzałem 7-8 dni w podróży każdego miesiąca. Jak ruch na tej trasie zaczął się zmniejszać celnicy częściej zaczęli kontrolować bagaże. Nie był to już tak bezstresowy wyjazd jak na początku kiedy to kontrole się po prostu nie zdarzały. Można było przewieść wszystko co tylko zmieściło się do walizek i wagonu pasażerskiego. Po pewnym czasie załatwiłem sobie układ na granicy i przerzuciłem się na jeżdżenie samochodem. Tak było bezpieczniej. Więcej tez mogłem zabrać na jeden raz, a to dodatkowa kasa.

SS: Powiedz coś więcej o samochodzie, nasi czytelnicy wyobrażają sobie zapewne schowki rodem z filmów szpiegowskich.

P: Muszę cie rozczarować. Nigdy nie używałem żadnych schowków.

SS: Nie daj się prosić. Zdradź naszym czytelnikom chociaż rąbek tajemnicy.

P: (śmiech) Znowu Zdziwka! Tajemnicy też nie było. Nie używałem żadnych schowków ponieważ udawałem przemytnika papierosów. Ładowałem całą plastelinę kartony po fajkach i wio przez granicę. Niczego nie ukrywałem. Wiedziałem, których celników mam się wystrzegać, a którzy mają lepkie ręce. Nieraz trzeba było czekać na właściwą zmianę kilkadziesiąt godzin pod granicą. Wtedy się bałem. Nie celników, ale zwykłej nadgorliwej kontroli drogowej. Jakiejś zorganizowanej akcji służb w poszukiwaniu chuj wie czego.

Pomiedzy i w paczkach papierosów przeszmuglowano do Polski całe tomy narkotyków.

SS: Od tak zwyczajnie ładowałeś haszysz w kartony? Kilo w jeden, kilo w następny? 

P: Nie no. Co ty? Zachowywałem minimum pozorów. To było moje bezpieczeństwo. Papierosy były dobrą i stosunkowo bezpieczna wymówką, ale nie gwarantowało mi 100% pewności. Dlatego tabliczki z haszyszem pakowałem w paczki owinięte plastrami, a te w kartony.

SS: Przecież taka ilość czekolady nawet stosunkowo szczelnie zapakowana musiała śmierdzieć w całym aucie? Miałeś jakieś tajemne patenty na problem zapachu?

P: Znowu cie rozczaruje. (śmiech) Jako przemytnik papierosów nawet podjeżdżając do przekupnych celników, nie mogłem wjechać tam z kartonami pełnymi szlugów i łapówą w ręce. Musiałem zachowywać pozory prawdziwego przemytnika fajek. Do dziś jestem niemal pewny, że się nie domyślali co naprawdę wiozę. Ja wybrałem najbardziej śmierdzący ruski proszek do prania i wykorzystywałem jako maskowanie zapachu. Działał wyśmienicie. Do tego stopnia, że fura zapierdalała mi tym gównem od początku do końca jej użytkowania. Nawet jak nie woziła haszu waliła mydlinami.

SS: No to naprawdę zaimponowałeś mi w tym momencie. Znamy się od lat, ale nie podejrzewałem, że jesteś tak pomysłowym facetem.

P: Co imprezy w mojej Nysce "Za Moskwą" ci się przypomniały? (śmiech)

SS: Dokładnie! Byłem wtedy w liceum i bardzo cie podziwiałem. Byłeś moim narkotycznym guru tamtych czasów.

P: Bez przesady! Dzieliłem się tym co miałem. Jak chyba wszyscy w tamtych czasach.

SS: Z tym dzieleniem to chyba trochę przesadzasz? Miałeś dosyć bogate menu. Mowie o końcówce lat 80-tych i początku 90-tych.

P: Masz racje przez krótka chwilkę dilowałem tu i tam. Nie robiłem tego długo, bo w porę doszedłem do wniosku, że nie tedy droga. I musze wybrać czy chcę zarabiać pieniądze i cieszyć się nimi, czy balangować z setka znajomych prędzej czy później się wpierdalając w kazamaty. Z perspektywy czasu widzę, że wybrałem słusznie. Za cztery lata będę mógł nawet napisać książkę! (śmiech) Może będę takim polskim Mr.Nice? (śmiech) Trochę tylko pojemnością konta się różnimy. Niestety na moja niekorzyść.

SS: Jak dla mnie możesz w pełni pretendować do funkcji polskiego Howarda Marks'a! Powiedz mi jak wyczułeś, że pora się wycofać?

P: Jak zacząłem to robić na poważnie postawiłem sobie sumę, którą miałem sobie uzbierać. Z biegiem lat weryfikowałem ją tylko o realną inflację. Wiem brzmi to dziwnie, ale takie są fakty. Zarobiłem co miałem i się wycofałem. Zalegalizowałem pieniądze różnymi sposobami i prowadzę teraz kryształowo legalny interes. Nie jestem nawet jedną nogą obok szarej strefy, nie straszna mi żadna finansowa kontrola dokumentów firmy. Jestem czysty! Czas brudzenia sobie rak minął i myślę, że mogę teraz o sobie powiedzieć, że jestem uczciwym obywatelem trzymającym się z daleka od kłopotów wszelkiej maści. 

SS: To chyba szczęśliwe zakończenie kryminalnego etapu w twoim życiu?

P: Nie chcę zapeszać. Zostało mi dokładnie 3 lata i 9 miesięcy, kiedy obwieszczę całkowity sukces. Mój ostatni występek się przedawni i mogą mnie pocałować w kant rowa!

SS: To nie zapeszaj! Wszystkiego najlepszego! Mam szczera nadzieję, że za te 4 latka zorganizujesz jakąś huczna imprezę i ja na niej będę!

P: Nie dziękuję! Zaproszenie masz, jak w banku. Gwarantuję też, że opijesz się tyle najlepszego szampana, ile zapragniesz. Nie zapomnij o kilku numerach gazety dla mnie. Miło poczytać o sobie w gazecie!

SS: Na pewno nie zapomnę. Miłego dnia!

 

S
Soft Secrets